O hipotetycznych pożytkach z niepicia koniaku przez Stanisława Wokulskiego

Wokulski wg Przemka Trusta Truścińskiego

Paryż jest stworzony do chodzenia po pijaku

***

Za rzadko bywam w Paryżu, nawet, gdybym w nim zamieszkał, bywałbym w nim zbyt rzadko, to miasto tak ma. Dlatego korzystam z pośredników. Stanisław Wokulski tam flâneurował, szmat czasu temu co prawda, ale śledziłem go całkiem niedawno, po uszy zagrzebany w Lalce, powieści genialnej, choć zamęczonej szkolnym obowiązkiem. Tropem Wokulskiego w Paryżu – taki zresztą tytuł nosi jego książka – poszedł też niedawno Krzysztof Rutkowski, znakomity pisarz i eseista, autor słynnych Paryskich pasaży, więc wkrótce drugi raz śledziłem Wokulskiego, tym razem idąc po śladach innego myśliwego. Flâneur, cień flâneura, cień flâneura.

Paryż to jest miasto wina oczywiście, ale zatopiony w obłąkańczej rozpaczy i tęsknocie za płochą Izabelą, Wokulski za nic miał ten pełen życia trunek – bo choć pił w Paryżu w zasadzie cały czas, to pił przede wszystkim koniak, i to na karafki, co musiało wywoływać pobłażliwy uśmiech na twarzach mieszkańców metropolii. Swoją drogą ciekawe, czy już wtedy mylono w Paryżu Polaków z Rosjanami – pewnie tak, przecież sam Stach przyjechał robić interesy razem z Rosjaninem, Suzinem…

No więc pił koniak Wokulski i chodził po Paryżu pijany, ale nie upojony, bo upojenie jest przynależne winu. Widać, nie był w stanie czytać dokładnie mitologicznych znaków, lub może raczej, choć odkrywca, nie dość był odkrywczy, żeby przewidzieć apollińsko-dionizyjską dychotomię Nietzschego. A przecież jakże byłoby comme il faut, gdyby padł w objęcia Dionizosa – tak, jak Izabela Łęcka w swoich erotycznych fantazmatach padała w objęcia ożywającej w jej rozgorączkowanej wyobraźni rzeźby Apollina – jedynej prawdziwej miłości jej życia. W Paryżu Stach pijący z Bachusem, w warszawie Febus w łóżku Beli, paradny koncept. Cóż, widać Wokulskiemu był potrzebny koniak. Pijaństwo. Trudno.

Ale upojenie? Może się zdarzyć na sam widok osoby ukochanej, płci odmiennej lub tej samej, albo na widok zwierzęcia, albo na widok rośliny, albo z powodu aromatu, podczas degustacji wina.

Ale upojenie? Nie wywołuje chęci zaspokajania jakiejkolwiek potrzeby, lecz pobudza do lotu, wyzwala poczucie radosnego nadmiaru powodujące, że upojony sam siebie składa życiu w darze.

Znacie to? To wino.

***

Dlatego jeżeli  los zawieje was do Paryża, idźcie do Skradzionego kieliszka, czyli La Verre Vole przy rue de Lancry 67, na wino naturalne i proste dania z ekologicznych składników, jedzone wśród paryskich hipsterów – bobo, czyli bohemian bourgeois. Albo do L’Avant Comptoir przy Carrefour de l’Odeon 9, miejsca cudownie bezpretensjonalnego, gdzie do pękatych kieliszków leją wina między innymi od Marcela Lapierre’a i gdzie miejsca są wyłącznie stojące. Albo spróbujcie załatwić rezerwację w modnej restauracji Spring przy rue Bailleul 6, z fantastyczną kuchnia i kartą win od małych, oryginalnych producentów. Tylko zaklinam was, nie idźcie na koniak.

PS. Cytaty mniej lub bardziej dokładne wszystkie z Wokulskiego w Paryżu Krzysztofa Rutkowskiego


5 Komentarzy on “O hipotetycznych pożytkach z niepicia koniaku przez Stanisława Wokulskiego”

  1. Jongleur pisze:

    I jeszcze kupcie dobre wino od niszowych producentow w La Derniere Goutte w Dzielnicy Łacińskiej.
    jongleur

  2. cerretalto pisze:

    wow! Z Krakowa pochwała Wokulskiego? Chyba mamy okres przedświąteczny :). Tekst tak sympatycznie nasycony poezją, że tylko dodam, że moim zdaniem „Lalka” to bardzo dobra lektura, jedna z niewielu, które powinny być obowiązkowe, choć z dłużyznami na temat Izabeli itp, bo przecież autor żył z wierszówki 🙂

    I do tego La Derniere Goutte – ten sympatyczny sklep, którego współwłaścicielem jest miły Anglik – też gorąco polecam!

  3. deo pisze:

    Paryż – miasto wina? Mam zupełnie inne wrażenie: chodząc po Paryżu szlakiem zabytków, muzeów albo po prostu szwendając się bez wyraźnego celu, na sklepy winne trafiałem rzadko, i nie były to żadne świątynie Dionizosa, ale smętne butiki, w których znudzony sprzedawca wciskał mi jakąś chałę, aż tęskniłem do winnego stoiska na lotnisku w Berlinie. Sprawę ratował Monoprix, ale czy to ma być cały winny Paryż? Pewnie miałem pecha. W każdym razie jadącym na lub po wino do Paryża radzę zaopatrzyć się w adresy sklepów i nie liczyć, jak ja, na szczęśliwy przypadek. A lubiącym Rutkowskiego polecam: http://hell.pl/yola/rutkowski/


Dodaj komentarz