Ja serduszko Amarone

Walentynki. Patrz: sralentynki, zepsucie obyczajów, amerykańska hegemonia, dzisiejsza młodzież, noc Kupały, menu degustacyjne, ratuj się kto może.

A ja Wam powiem, że mnie cieszy każda okazja, która się każe jednemu i drugiemu chłopu postarać, obstalować jakiegoś badyla, pomyśleć o kolacji. Z radością, bez snobistycznej pobłażliwości, patrzę na zawstydzonych kolesi przemykających chyłkiem z pojedynczymi różyczkami w dłoniach, obowiązkowo łebkiem do dołu, na gwarną ekscytację panującą we wszelkiego autoramentu restauracjach i wyszynkach. Tak się przecież, w trudach i znojach, wykuwają gastronomiczno-winne obyczaje – właśnie dzięki obyczajom przyniesionym z zewnątrz, a na przekór naszym, które każde świętowanie chciałyby zamknąć w kamiennym kręgu rodzinnego biesiadowania, w domowych pieleszach.

Walentynki to jest taki dzień, kiedy perwersyjną przyjemność sprawia wejście na całego w ten specyficzny folk, zarzucenie uprzedzeń i wolna jazda bez trzymanki – zbiorowe emocje mają swoje racje, których rozum nie zna, o czym przekonują nas tańce na weselach oraz płakanie po Jacksonie i Whitney.

Najbardziej oczywisty postulat winny na Walentego głosi konieczność picia win musujących – ale zastosowanie się do niego nie byłoby z naszej strony żadną transgresją, bo pijemy bąbelki z P. nader chętnie i skandalicznie często, wyrabiając noworoczno-walentynkową normę za Piłę, Spałę i jeszcze kilka miejscowości powiatowych. Tym razem wybór padł więc na Amarone.

Proszę mnie tu źle nie zrozumieć: Amarone nie jest symbolem winnego obciachu, wręcz przeciwnie, to bardzo prestiżowa apelacja, Amarone jest winem do długiego starzenia, winem-ikoną – tyle że ikoną stylistyki, która mi osobiście jest mi z gruntu obca. Amarone to bowiem wina pełne, hedonistyczne, o wysokich poziomach alkoholu i cukru, balansujące często na granicy likierowości. To jest podręcznikowa definicja oczywiście, bo sam jestem mało w Amarone opity, na zliczenie degustowanych butelek pewnie by mi palców wystarczyło – jakoś się nie mogłem po prostu przekonać nigdy, uprzedziłem się i tyle.

Aż tu proszę – na warsztat trafiło Ca` La Bionda, Vigneti di Ravazzol Amarone Valpolicella Classico 2007 (importer: Vini e Affini) i okazało się piękne. Lakierowana skóra, toffi, tytoń w nosie, długie, czekoladowe usta, z zaledwie delikatnym likierowym akcencikiem, ze swoimi szesnastoma procentami alkoholu wtopionymi zgrabnie w mocarną i zarazem elegancką strukturę, bardzo świeże, pyszne po prostu. Gites majonez.

I tak to się właśnie z okazji serduszkowego święta przeprosiłem z Amarone ­– jak te zwierzaki na Wigilię,  mówiło do mnie ludzkim głosem. Muszę pomyśleć, z jakim winem chciałbym pogadać za rok.


13 Komentarzy on “Ja serduszko Amarone”

  1. Ewa Wieleżyńska pisze:

    Gadało może głośno i dobitnie, ale widziałeś już nieostro:)

  2. Kris pisze:

    Ktoś tu widzę słucha Trójki;) Chociażby w porannej taksówce:)

    Amar one to Amar one – uczestniczyło w Wielkim Dniu Korzenia, więc na zawsze pozostanie podejrzane.

  3. Ha ha! Najlepszy opis wina, jaki ostatnio czytałam!:) Miły początek dnia, dzięki!

  4. Przegląd pisze:

    Polecałbym Panu znaleźć sobię jakąś kobietę i do niej rozmawiał, mówił, prawił, z nią się przepraszał i czasem nie zgadzał.

    • kubajanicki pisze:

      Problem w tym, że ja się z moją żoną (to ta osoba w tekście ukryta pod inicjałem P., ale widzę, że płeć ma dla Pana znaczenie, więc doprecyzowuję) właściwie we wszystkim zgadzam. Do nie zgadzania się i przepraszania zostaje mi więc wino. Pozdrawiam i dużo wyobraźni życzę!

      • Przegląd pisze:

        Oczywiście, że ma kobieta to pinot noir, mężczyzna dajmy na to Cabernet (sauvignon,franc wydaję się być zbyt miękki w odbiorze).
        Aha i Przepraszam za brak wyobraźni.

      • kubajanicki pisze:

        Ależ proszę nie przepraszać, życzyłem dużo, a nie więcej! A co do win – ja po prostu nie przepadam za takimi uproszczeniami, określeniami „wino męskie” czy „wino damskie” – sam jestem np. dość miękki w odbiorze, a ze względów zdrowotnych nie polecam częstowania mojej żony winami powszechnie uważanymi za „kobiece”, bo może odwinąć 🙂 Tu zresztą o tym pisałem już: https://kontretykieta.wordpress.com/2011/06/18/apellation-dorigine-flaubert/

  5. Przegląd pisze:

    Ja również nie kategoryzuję w ten sposób, wymienienie szlachetnych odmian powyżej miało posłużyć jako metafora natury ludzkiej, a wina jakie z nich na całym świecie powstają to już (w mojej opinii) odrębna kwestia.

  6. Bez okularow pisze:

    Teksty bardzo mnie wciągnęły, mimo że jestem winną ignorantką (Znam dwie kategorie win: „Dobre” i „Niedobre”). Będę zaglądać, a nuż się podszkolę i w towarzystwie popiszę:)

    • wein-r pisze:

      „Winną ignorantką”? Wina dzielimy przecież na te dwie kategorie. Wyczerpała Pani problem klasyfikacji win. Ot co.

      PZDR


Dodaj odpowiedź do Bez okularow Anuluj pisanie odpowiedzi