Czeski sen

Są w życiu każdego prawego Polaka-katolika takie chwile, gdy marzy o byciu Czechem. Nie musi to być potrzeba uświadomiona, subwersywny plan podmiany tożsamości – to raczej takie głębokie wewnętrzne doznanie, że już wystarczy, że ile można, że warto by w końcu wrzucić na luz. Trudno o lepszy moment na czechofilską iluminację, niż kilka tygodni po rocznicy smoleńskiej, dwa dni po Wielkiej Nocy i tydzień przed podwójną traumą wydarzeń, których można mieć już serdecznie dość, po dziurki w nosie, choć się jeszcze nie odbyły – beatyfikacją wiadomo kogo i ślubem wiadomo kogo z wiadomo kim.

W obliczu takiej sytuacji czeski tumiwisizm wobec wszelkich form nadto wzniosłych, cyniczny racjonalizm i common sense jawią się jedynym wybawieniem. Ale jak tu uciec w czeskość? Można czytać Hrabala, Skvoreckiego, Haska, Capka, Kunderę i Ladislava Klimę – czy też Mariusza Szczygła. Można słuchać Karela Gotta, Plastic People of the Universe albo Nohavicy. Oglądać Svankmajera, Zelenkę, Hrebejka – albo idola wszystkich dzieciaków mojego pokolenia, twórcę Żwirka i Muchomorka, legendarnego Zdenka Smetanę. Można wreszcie  – już bardziej z  naszego podwórka – wtrząchnąć gulasz z knedlikami, popić Velkopopovickim Kozelem  i zapaść w czechopodobny błogostan.

Na szczęście, można też pić morawskie wina. Od jakiegoś czasu coraz mocniej zaznaczają one swoją obecność na polskim rynku – bo i ich jakość stale rośnie. Wina morawskie, a więc najbardziej polskie ze wszystkich zagranicznych, przez wieki były przede wszystkim prostym alkoholowym napitkiem dla spragnionych, winem do picia na dzbany i szklanice. Dość wspomnieć, że już za szlacheckiej Rzeczypospolitej karczmy musiały, wywieszając na drzwiach odpowiedni wieniec, zaznaczać, czy podają pośledniejsze wino morawskie, czy też  przedniego węgrzyna.

Morawy jednak przeżywają teraz renesans winiarstwa jakościowego. Wina tamtejsze coraz częściej czerpią z terroir, biel osiąga dobry europejski poziom, ciekawe rzeczy dzieją się z czerwieni. Co więcej, wysiłkom na niwie czysto winiarskiej towarzyszą bardzo ciekawe inicjatywy promujące enoturystykę, a także rozwój bazy noclegowej i, wybaczcie brzydki wyraz, gastronomicznej… Słowem, pora na Morawy!

Inżynier Josef Abrle to producent, którego miałem przyjemność poznać podczas degustacji zorganizowanej przez Wine Garage, czyli Agnieszkę i Mariusza. Inżynier Abrle prowadzi biologiczne, nieinterwencyjne uprawy w okolicach Palavy, a jego żona – i zarazem jego anioł stróż – uprawia i sprzedaje zioła z Palawskiego Rezerwatu Biosfery. Jest więc inżynier Abrle pionierem – ale i outsiderem, bo to człowiek uczciwej pracy, daleki od środowiskowych gierek, obcy jest mu wszelki lans, reklama i marketing (ach, gdybyście widzieli straszliwe jego etykiety win z 2007 roku, na myśl przywodzące polskie wina marki wino!)

Wina Abrlego mają w sobie jakąś zgrzebność, siłę autentyczności, która mimo technicznej niechlujności każe do nich wracać. Rocznik 2007 intrygował wyraźną ziołowością win białych i lekkim, kwasowym owocem win czerwonych. Z tym większymi nadziejami sięgnąłem więc po cztery wina z rocznika 2008, dopiero co sprowadzone do Polski. I co? Oczywiście, niespodzianka. Czeski film.

Palavę (szczep lokalny, uzyskany w latach 50. z krzyżówki Tramína i Müller Thurgau) pamiętałem jako wytrawne, aromatyczne, szczere ziołowe wino w środkowoeuropejskich klimatach. Tymczasem Palava 2008 zaatakowała z taką zajadłością, że odruchowo spojrzałem na butelkę… I wszystko jasne – 14,8 (sic!) % alkoholu to jest po prostu czyste przegięcie. Ani delikatne tło ziół, ani nuta miodowa nic nie poradzą przy tak wyraźnym alkoholu. Podobnie usta, cóż z tego, że mocarne, gdy oparte w całości na procentach… Przypomina ta Palava ziołowe, likierowe nadzienie do cukierka.

Muskat Moravsky 2008 to już inna historia, odmiana ta pięknie łączy typową muszkatową  miodną słodycz z morawskim zielno-cytrusowym przydechem – i przy całych 14% alkoholu, tej konkretnej interpretacji szczepu udaje się zachować odrębność i wyrazistość. Usta wypełnia czerwony grejpfrut, jest tu trawiasta goryczka, są klimaty zgoła jesienne, i ta różnorodność potrafi wytrzymać wysoki  woltaż i dać kupę satysfakcji z picia, zwłaszcza do jedzenia – np. sałatek lub mięs gotowanych.

Wina czerwone z rocznika 2008 zalecałbym generalnie pić przed białymi – zwłaszcza Cabernet Moravia 2008 (szczep ten jest krzyżówką Cabernet Franc i Zweigeltrebe), o aromatach świeżo zebranych z krzaka czerwonych owoców i korzennej pikanterii, z delikatną domieszką cabowej papryki. Usta mają niska koncentrację i niewiele owocu, za to znaleźć w nich można dziwaczny mariaż nut warzywnych, pietruszkowych z iście landrynkową słodyczą. Cóż, jednak rocznik 2007, jeszcze delikatniejszy, różowy prawie, wydaje się mimo ulotności bardziej pijalny, owocowy po prostu.

Andre 2008 (krzyżówka Frankovki i Svatovarineckiego, czyli Blaufrankischa – czyli Kekfrankosa – z St. Laurentem) zaskoczył intensywną czerwienią i przedziwnym kwaśnym bukietem, w którym mieszały się jabłka zielone lub zgoła niedojrzałe z rabarbarem i kompotem agrestowym… Było w tym nosie coś dziwacznego, hipnotycznego wręcz, chciało się tę świeżość nietypową wąchać, wąchać i wąchać. Usta – co nie jest w przypadku intensywnych aromatycznie win środkowoeuropejskich – świetnie do nosa pasowały, ze ściągającą jabłkową kwasowością i młodymi, zadziornymi taninami. Przedziwne wino, ale grzechem byłoby nie spróbować.

Podsumowanie? Warto poznać dzieła inżyniera Abrle, nieco szalone, ale bardzo bliskie natury i skrajnie bezpretensjonalne. Z czystej, czeskiej z ducha przekory wznieść toast za młodą parę – wiadomo kogo z wiadomo kim – nie lampką szampana Pol Roger Winston Churchill, ale kieliszkiem Morawskiego Muszkata, i dla odtrutki przeczytać po raz kolejny Obsługiwałem angielskiego króla.  


6 Komentarzy on “Czeski sen”

  1. Morawianin pisze:

    Dobry wieczor, musze powiedziec, ze czytajac te tresc rozmarzylem sie…. chcialbym byc pod tymi wzgorzami palawskimi, gdzie wszystko teraz kwitnie i gdzie caly krajobraz wreszcie sie obudzil ze snu zimowego i pokazuje piekno natury… cale szczescie, ze wszystko to piekno mam tylko 6 km od domu :-))) Zapraszam na Morawy Panie Kubo!!! 🙂 Pozdrawiam z Mikulova, pv 😉

    • kubajanicki pisze:

      Ależ Panie Morawianinie, doprawdy, takie obrazy rozbudzają moją cyniczną duszę… oraz apetyt na kolejną flaszeczkę od inżyniera :)) Pozdrawiam – zobaczymy się na Morawach na pewno!

  2. Re pisze:

    Podobno z tym umiłowaniem naszym do Węgrzyna i niechęcią do francuskich win, to było tak, że do nas trafiały te ostatnie już mocno podpsute podróżą:)

    • Re pisze:

      Ech i znowu zapomniałem się podpisać. Chyba sobie tu w końcu założę konto. Mam nadzieję, że nie wiąże się to z pisaniem bloga – pisanie to czynność, która mnie przerasta.
      Kris

      • kubajanicki pisze:

        Jasne, Ciebie przerasta pisanie… A co do francuskich win, to rzeczywiście – chyba pierwszym, które cieszyło się u nas poważną atencją, było szampańskie, myślę z Józef Poniatowski z kolegami w Pałacu Pod Blachą niejedną flaszkę opróżnili w toku swawoli i hulanek 🙂

  3. Re pisze:

    Można powiedzieć, że do tej pory francuskie wino nie szczególnie powszechnie trafia u nas pod strzechy. Także staropolska tradycja ma się dobrze, tylko że Węgrzyna zastąpiło Chile:)
    Pozdrawiam!
    Kris


Dodaj odpowiedź do Morawianin Anuluj pisanie odpowiedzi